top of page
Szukaj

Jak powinien wyglądać wywiad z pisarzem!

Zaktualizowano: 20 lip 2019

Pełny wywiad redaktora z Dziennika Zachodniego - Tomasza Borówki. Na podkreślenie zasługuje fakt, iż przed przystąpieniem do zadawania pytań dziennikarz zdobył się na niemały wysiłek i przeczytał cztery części wikińskiej sagi mojego autorstwa. To tak częste, jak perła w perłopławie, lub zagryzienie konia przez komara-olbrzyma. Ale też należy zrozumieć, iż publicyści to ludzie żyjący w pędzie.

W formie okrojonej, ukazał się on w Dzienniku Zachodnim w kwietniu 2018 roku.





Akcja pana sagi o wikingach toczy się nie tylko, czy nawet stosunkowo niewiele w Skandynawii. Bohaterowie wędrują do dzisiejszej Hiszpanii, Polski, Rosji, Ukrainy, nad Morze Czarne i Śródziemne, a nawet pokonują Ocean Atlantycki. Wikingowie byli wszędzie?


Na początek niewybredny dowcip:

„Czym się różni wesele wikinga od pogrzebu?

Tym, że po pogrzebie przynajmniej jedna osoba nie jest pijana”


Ciśnie się więc odpowiedź – tam gdzie alkohol, tam Skandynawowie. Teraz zwiemy ich wikingami, ale im współcześni mieli przeróżne określenia na tych rabusiów i kupców z północy. Dla uproszczenia posłużę się obecnym nazewnictwem państw, z wyjątkiem oczywiście Bizancjum i tak: we Francji zwano ich Normanami, czyli ludem północy, w Irlandii Fingallami (jasnowłosymi cudzoziemcami gdy mówiono o Norwegach) i Dubgallami (ciemnowłosymi cudzoziemcami gdy miano na myśli Duńczyków); w Niemczech Aksemanami; w Bizancjum Warangami, w Rosji Waregami, a w krajach arabskich – do takich należała swego czasu dzisiejsza Hiszpania - Al-Madżus i Al-Vus co oznacza niewiernych pogan czcicieli ognia. Tym ostatnim określeniem, Maurowie zwali również zaratustrian. Wzmianki o ich „wizytach” znajdziemy w relacjach wielu kultur wczesnego średniowiecza. Przypadek?

Sama nazwa „wikingowie” prawdopodobnie wywodząca się od st. nord. vik – zatoka – nie oznacza narodu, ale wykonywaną przez niektórych jego członków profesję. Dziś, nazwalibyśmy ją piractwem. Pływało się na wiking.



Drobiazgowo przedstawia pan okręty wikingów, ich sztukę żeglarską, uzbrojenie i rynsztunek, sposoby walki. Istnieje aż tak szczegółowa wiedza w tej dziedzinie?

1. Istnieje. Złożyło się na to wiele czynników. Pierwszym z nich to pisemne relacje chrześcijańskich mnichów, których zasobne i słabo bronione siedziby były naturalnymi celami ataków wikingów. Przykładem niech będzie rajd z 793 roku na klasztor w Lindisfarne w Northumbrii, uznawany za umowny początek ekspansji na Wyspy Brytyjskie. Fragment listu Alkuina, mnicha z Yorku do Ethelreda, króla Nortumbrii „My i nasi ojcowie mieszkaliśmy na tej urodnej ziemi przez blisko trzysta pięćdziesiąt lat, i nigdy dotąd w Brytanii nie widziano takiego bestialstwa, jak to, którego doświadczyliśmy z rąk tych pogan. Nikt nie sądził, że taka morska wyprawa jest możliwa. Kościół św. Kutberta – najświętsze miejsce w Brytanii – jest zbryzgany krwią sług bożych, ograbiony ze wszystkiego, splądrowany przez barbarzyńców”.

Dziełem nie do przecenienia w tej materii, jest relacja pisarza biskupa Absalona – Saxo Gramaticusa (w znaczeniu człowiek uczony) zwanego też Longusem, który spisał w okresie pomiędzy połową XI a początek XII wieku, subiektywną szesnastotomową historię Danii - "Gesta Danorum".


2. Wiele wiemy o życiu wikingów również z sag, które przetrwały do czasów dzisiejszych. Przykładem może być saga o Grenlandczykach czy Jómsvikinga saga. Wyjątkowa ekspansywność wikingów przyczyniła się również do szerzenia ich kultury i zwyczajów. Wielu obcych kronikarzy miało okazję zetknąć się z ludem Odyna i przeżyć takie spotkanie. Należy zwrócić uwagę, że motorem napędzającym normańskie wyprawy był w głównej mierze handel.

W 921 roku arabski pisarz Ahmad ibn Fadlan, podróżował w charakterze sekretarza w misji do króla Bułgarii Nadwołżańskiej. Ze swej podróży sporządził relację, opisując w niej między innymi napotkanych w drodze Rusów, czyli wikingów. Tu pojawia nam się kolejny ciekawy temat, czy Ruś założyli Skandynawowie, ale to na inną opowieść.


3. Innym wyjaśnieniem dlaczego tak wiele wiemy o życiu wikingów, są obiekty, które odzyskano podczas wielu archeologicznych wykopalisk, w tym w dużych wikińskich grobach łodziowych. Przykładem niech będzie grób odkryty w kurhanie w Oseberg w Norwegii. Wydobyto z niego w dobrym stanie wiele przedmiotów codziennego użytku, jak choćby statek, trzy pary sań, wóz, przybory kuchenne, tkaniny, odzież, rzeźby. To istna kopalnia wiedzy o życiu Skandynawów.



Łódź z Oseberg – pochodząca z IX wieku łódź wikińska, odkryta przypadkowo w sierpniu 1903 roku przez rolnika Knuta Roma pod nasypem grobowym na farmie Oseberg w Slagen w Norwegii.


Warto zauważyć, że tak jak Normanowie chowali swoich zmarłych w kurhanach, tak Sł owinie ich palili. Jak łatwo się domyślić, nie przysłużyło to się współczesnym badaniom archeologicznym. Może jest to dobry moment, by w sposób uproszczony nakreślić, jak nasi przodkowie postrzegali świat – temat ten poruszyłem w trzeciej części mojej sagi. Wikingowie bowiem wikingami, ale winniśmy znać również swoje korzenie.

To co wiemy, przetrwało głównie w wierzeniach ludowych (praktycznie brak dowodów materialnych i piśmienniczych). Świat naszych przodków był dębem, w którego koronie znajdowała się kraina duchów zwana Wyrajem. To tam na zimę odlatywały ptaki, to z tego miejsca przychodziła co roku wiosna. Do Wyraju wreszcie, po spaleniu ciała ulatywały duchy by czekać na powtórne narodziny. Na Ziemię sprowadzać miały je bociany, zaszczepiając w nowo narodzonych dzieciach. Krainą tą władał Perun, bóg grzmotów, płomieni i nieba.

W korzeniach drzewa mieścił się inny świat, królestwo Welesa (Wołosa), który potrafił zmienić się w strasznego smoka Żmija, Turonia, wilka czy niedźwiedzia. Zwano je Nawją. Przypominać miała ogromne zielone pastwisko, pośrodku którego stał złoty tron. Trafiały tam duchy ludzi tragicznie zmarłych i niegodnych. To tylko dwójka z panteonu ówczesnych bogów, ale na podkreślenie zasługuje fakt, iż nie było pojęcia czystego zła lub czystego niebiańskiego dobra. Taki Weles na przykład, był jednocześnie opiekunem rogatego bydła zwanego wardęgą, koni, poezji, na niego składano przysięgi. Konkludując, zasiadający a korzeniach kosmicznego dębu Weles, był panem zwierzęcej części natury człowieka. Tą bardziej ludzką kierował Perun.

U wikingów, wszechświat był jesionem noszącym nazwę Yggdrasil. To na jego gałęziach znajdowały się światy.


A mentalność wikingów? Ich uwielbienie dla odwagi, kult mężnej śmierci w walce, i łatwość odbierania życia innym, z zabijaniem w pijanym gniewie własnych przyjaciół włącznie, gwałt jako preferowana i nieraz jedyna forma traktowania kobiet, ale też dość powszechne poczucie humoru, na ogół rubasznego wprawdzie… Rzeczywiście tacy byli?

Gdyby spojrzeć na wikingów obiektywnie, to można by wysnuć założenie, że ich politeistyczna wiara była mocniejsza od wierzeń ówczesnych chrześcijan – przynajmniej niektórych. Skąd taka konkluzja? Z odwagi i stoicyzmu z jakimi przyjmowali śmierć, która nie była końcem ale początkiem dalszej drogi. Czegóż więc się obawiać, skoro wystarczy zginąć w boju by trafić do Walhalli? Zamku w krainie zwanej Asgardem, w którym wojownicy wyczekując na Ragnarök, używają sobie „życia” do woli.

Stąd też poruszane w Pańskim pytaniu, uwielbienie dla odwagi, jako przepustki do Zamczyska Poległych. Jako ciekawostkę dodam, iż Skandynawowie za torturę uznawali bezczynność, więc chrześcijański Raj musiał im się zdawać mało pociągający pod tym względem.

A okrucieństwo w boju, gwałty i coś, co dzisiaj nazwalibyśmy brakiem empatii? Takie czasy, taki klimat. Tysiące lat przed nimi i tysiące po, armie zdobywców zostawiały i zostawiają po swoim przejściu: krew i łzy. Bardzo okrutna codzienność może wpłynąć i na współczesnego człowieka, czego przykłady można by mnożyć. Jesteśmy jacy jesteśmy. Jedno z powiedzeń północnoamerykańskich Indian mówi, że są w nas dwa wilki: dobry i zły. Wygrywa ten, którego karmimy.

Reasumując, wikingowie byli wytworem swoich czasów i dla odmiany, uchodzili wśród Brytów za przesadnie dbających o higienę modnisiów i bawidamków.


Wiele scen uderza swoim okrucieństwem. Pańska Pocahontas, nim waleczny bohater uratuje jej życie, padnie ofiarą brutalnego, zbiorowego gwałtu. Co rusz trzaskają gruchotane kości, wypływają wnętrzności, są odcinane głowy i amputowane kończyny, nawet główni bohaterowie tracą uszy, w trzecim tomie pojawia się zboczony zbrodniarz-psychopata niczym ze skandynawskiego, nomen omen, kryminału, on też zresztą nie ma lekkiej śmierci. Spici wikingowie wymiotują przy stole i świntuszą na potęgę… Pan chyba lubi naturalistyczne opisy?

Gdybym pisał bajki dla dzieci, brałbym pod uwagę ich naturalną i tak piękną wrażliwość. Piszę jednak powieści dla starszej młodzieży i dorosłych, którzy wiedzą, że uciętej ręki nie da się przykleić, a mężczyznami targają okrutne żądze. Prawdą jest również, że nasze dojrzałe umysły, reagują alarmem na próby lukrowania rzeczywistości. Przykłady.

Wersja soft:

Wiking czknął, podniósł pupę z ławy, by zaraz potem ubarwić odzież sąsiada treścią własnego żołądka.

- No wiesz co? - Ubabrany był wyraźnie niezadowolony. - Nowa bluza, jak można, jak tak można! - zaciskał pięści w bezsilnej złości.

Coś jest nie tak z tą wersją, prawda? Nasz mózg głośno krzyczy – ściema!

Wersja właściwa:

Czerwony na gębie wiking zerwał się od stołu.

- Na Odyna... – reszta słów zamieniła się w gulgot, a ust chlusnął na sąsiada posiłek, suto popity młodym piwem.

- Zabiję cię psie! - Ten wstał ścierając z twarzy różnobarwny śluz. - Utnę ci łeb i wychłepcę jeszcze ciepłą juchę!


Oddi Asgotsson, Erik Eriksson, Indianin Kamienne Ostrze – postaci fikcyjne, ale pełnokrwiste, wyraziste, przekonujące, bardzo ludzkie w swych emocjach i relacjach międzyludzkich. Czy pana bohaterowie mają historyczne wzorce, jakieś cechy autentycznych postaci historycznych?

Z tym bywa różnie. Staram się o pewną wierność realiom historycznym, ale najważniejsza jest dla mnie przygoda. Używam tych postaci by osiągnąć zamierzony cel – skupić uwagę, zdobyć serce i zainteresowanie czytelnika.

To pierwsza wersja odpowiedzi. Druga jest taka, że moje postaci żyją niejako własnym życiem. Nie znam ich losów na początku powieści, w miarę rozwoju akcji zyskują status gwiazd, planet lub meteorów - rozświetlających firmament ledwie na chwilę. I tak ma być, bowiem jeśli ja nie wiem jak potoczą się ich losy, i czytelnik będzie miał z tym problem. A nie ma nic gorszego, niż przewidywalna opowieść. Pewien szkielet powieści oczywiście jest stały, ale już poszczególne mięśnie i organy wewnętrzne, nie.

Trzecią odpowiedzią na to pytanie, będzie podejście warsztatowe. Mianowicie, tworząc bohatera, często myślę o kimś kog znam. Niekoniecznie dobrze, ale znam. Podam przykład. W pierwszej części mojej serii - „Wikingowie Wilcze dziedzictwo” i w części czwartej - „Wikingowie Kraina Proroka”, występuje postać spowiednika króla Leónu – brata Piotra. Pisząc o nim, co przyznaję, wzorowałem się w myślach na… jednym z płockich biskupów o tym samym imieniu :-)


W książkach występują też prawdziwi królowie, jarlowie… Choć nieco przemieszani, prawda? Bitwę pod Simancas dzieli kilkadziesiąt lat od czasów Bolesława Chrobrego (który wprawdzie osobiście w książce nie występuje, ale nieraz bywa wspominany), czy Jarosława Mądrego…

W moich powieściach historycznych, w przeciwieństwie do serii sf, historia jest szkieletem, pomysłem, drogą. Ale już pogodę, barwy czy tempo podróżowania, te elementy powstają w mojej głowie. Wykorzystuję przodków i zdarzenia historyczne. Podam przykład, bowiem czymże jest teoria bez praktyki. Gdy znalazłem opowieść o dwudniowej walce w pobliżu twierdzy Simanacas, bitwie pomiędzy chrześcijanami a Maurami, podczas której wystąpiło zaćmienie Słońca – skierowałem losy moich bohaterów na Półwysep Iberyjski. Pisarz ma tę moc tworzenia, gorzej bywa z codziennym życiem :-)



Zamek w Simanacas


Fascynują pana chyba nie tylko wikingowie, ale i Indianie? Akcja „Najeźdźców z północy toczy się za Atlantykiem i więcej w tej książce Indian niż wikingów…

To pokłosie dzieciństwa, a konkretnie powieści Karola Maya. Tak naprawdę, pisarza ogranicza jedynie jego wyobraźnia i to jest wspaniałe. Bywa też uciążliwe, szczególnie dla najbliższych. Wikingowie byli w X wieku w dzisiejszej Ameryce i jedną z ich wypraw opisano w Sadze o Islandczykach (Íslendingabók) i Sadze o Eryku Rudym (isl. Eiríks saga rauða). Wykorzystałem tę historie w mojej powieści, ale jak to ja, rozbudowałem i skierowałem na takie tory, które powinny zaskoczyć czytelnika. Wiele czasu zajął mi rzetelny research i wyniki tych starań są w książce. Badając Nową Fundlandię, skontaktowałem się nawet z przedstawicielami kanadyjskiej Polonii. W mojej ocenie powieści historyczne, nawet te beletrystyczne i awanturnicze – a może szczególnie one, gdyż ubierają rzetelną wiedzą w barwne i ciekawe dla czytelnika szaty pirata – maja wielki walor edukacyjny. Z tego też względu ostatni rozdział zawsze poświęcam omówieniu tego w mojej historii, co było prawdą, a co pisarską bujdą. Daje to również niezły wgląd w pisarskie rzemiosło.

Skąd kapitalny pomysł „wikindian”, oddziału indiańskich wojowników przeszkolonych do walki i w sztuce żeglarskiej na wzór wikingów?



Dziwny termin Pan ukuł :-) Czemu nie „Skandianie”? Nawet brzmi jakoś tak bardziej swojsko. A poważnie, to na pomysły autora, składają się tysiące przeczytanych książek. „Jesteś tym co jesz” - mawiają a ja twierdzę, że „Jesteśmy tym, co przeczytamy i przeżyjemy”. Umówmy się, średnio to odkrywcze, ale nie aspiruję do miana najtęższego polskiego umysłu. Zresztą - co pozwolę sobie tu wtrącić – prawdziwy bystrzak nie pisze książek, ona/on żyje pełną piersią, bez uciekanie się do tworzenia wewnętrznych światów.

Reasumując, każdy, nawet nowatorki pomysł fabularny, ma w sobie ziarno lub cały worek ziaren, już gdzieś, kiedyś, wykorzystanych. Jest z tym podobnie, jak z naszymi wyobrażeniami Obcego – kosmity. Gdyby przyjrzeć się im bliżej, odkryjemy nawiązania do ziemskiej flory i fauny, daję głowę.

Oczywiście, oryginalność nie polega na tym, by mózg pisarza będący swego rodzaju maszynką do mielenia, produkował na potęgę mielone. Ma być niczym drukarka 3D i ze starych danych uzyskiwał nową jakość. Tą okrężną i nieco splątaną drogą, doszliśmy do mojego wyznania. Wikinga wśród Indian, wdrukował mi w głowę Juliusz Verne wespół z Karolem Mayem, Alfredem Szklarskim, Ignacym Kraszewskim, Mari Hanes i sam nie wiem, kim jeszcze. Może autorem „Thorgala”, czy twórcą scenariusza filmu „Tropiciel”?

W posłowiu do „Najeźdźców z północy” wspomina pan, że indiańskie DNA wykryto u mieszkańców Islandii. Byłby pan zdziwiony, gdyby odnalazło się w Skandynawii czy gdzie indziej w Europie?

Ależ oczywiście, że nie. Jesteśmy wielką mieszanką genów, wynikającą z wymuszonych klimatem ruchów całych populacji, z wojennej ekspansji czy z podróży turystycznych i handlowych. I bardzo dobrze! To nam ratuje życie!

Nasi przodkowie zwani ludźmi z Cro-Magnon, przybyli czterdzieści pięć- pięćdziesiąt tysięcy lat temu na tereny dzisiejszej Europy, gdzie natrafili na niesprzyjające warunki klimatyczne. Przetrwali dzięki dostosowawczym mechanizmom naszego DNA zwanego, nomen omen DNA śmieciowym, które w pewnych sytuacjach aktywizują partie naszych genów, inne spowalniając lub wyłączając. Ale nie tylko. Homo sapiens sapiens, zetknął się na tych terenach z homo sapiens neandertalensis – gatunkiem, który przybył do Europy na długo przed nami i zdążył uodpornić się na zimno, choroby, przyzwyczaić do mięsnej diety. Nastąpiła walka o łowiska, ale również mieszanie się gatunków „po mieczu”. Obecnie, jak się szacuje, przeciętny człowiek ma w sobie ok. 2% genów naszych starszych kuzynów, ale łącznie, jako populacja (różne grupy, posiadają różne geny), przechowaliśmy około 20% neandertalskiego genotypu. Gdyby nie to, srogi klimat mógłby nie dać szans ludziom z Cro-Magnon.

Temat spotkania tych dwóch odmiennych gatunków ludzi, poruszyłem w mojej książce o podróżach w czasie pt. „Yggdrasil Struny czasu”, która ukazała się niedawno na rynku amerykańskim.



A wracając do wikingów, to ich genetyczną spuściznę znajdziemy w Polsce, na Rusi (zakładali to państwo), w Niemczech, Francji, na Cyprze czy nawet w Afryce i na terenach dzisiejszej Turcji. W tę ostatnią lokalizację docierali z kupieckimi karawanami, z łupieżczymi wyprawami Rusów, czy jako gwardia wareska – najemnicy bizantyjskich cesarzy.

W „Toporach i sejmitarach”, trzecim tomie sagi, wiking Hrafn Szermierz wspomina o wenedyjskich i madziarskich rzekach, nad które się zapuścił. W tej samej książce spotkamy działającego na Rusi szpiega Bolesława Chrobrego oraz pana "praziomka" z Płocka, a część akcji toczy się w Jomsborgu, czyli na wyspie Wolin. Słowem, obecna jest tematyka polska. Nie kusi pana, by podjąć ją kiedyś szerzej, wysyłając swoich powieściowych wikingów w głąb dzisiejszej Polski?

Tak, na kartach moich powieści są i Polacy. Nie mogło ich zabraknąć zważywszy na autora i nasze niemałe związki z wikingami. Dość wspomnieć Świętosławę, córkę Mieszka I. Ale to, co odróżnia książkę przeciętną od porywającej, to pasja autora, z jaką zabiera się za wymyślanie i spisywanie przygód. Ja kocham szeroki oddech, dalekie wyprawy w nieznane, egzotykę i wyzwania, którym trzeba sprostać ze swojskim toporem i skjoldem w dłoniach. Być może z tych właśnie względów, nie umiałbym tego zrobić tak dobrze, jak choćby moja wspaniała koleżanka po fachu - Elżbieta Cherezińska. Trzeba znać swoje ograniczenia, a ja akurat, mam ich niemało.

Jakie są Pańskie kolejne plany wydawnicze?

Ważne, że są :-) To po kolei:

  • Czeka na dobrego wydawcę moja najnowsza powieść: „W cieniu islandzkich wulkanów”. Jest to połączenie powieści współczesnej, literatury historycznej, kryminału i sensacji w stylu dzieł Dana Browna. Akcja dzieje się współcześnie w Polsce, w Australii, na terenie USA i na Islandii. Równocześnie pojawia się watek z mitologii wikingów i pradawna tajemnica.

  • Trzymam w szufladzie i szukam wydawcy na moją najlepszą, jak sądzę powieść – „Wyprawa po śmierć”. To świetny materiał na film znacznie ciekawszy od świetnego przecież "Pana i władcy: Na krańcu świata" z Russellem Crowe, czy "Buntu na Bounty" Guntera Sachse - filmu z Melem Gibsonem. Powieść stanowi studium siedemnastowiecznej Europy w ogniu wojny trzydziestoletniej i ekspansji zmierzającej do zdobywania nowych lądów, to ukazanie warunków, jakie panowały w trakcie wypraw dalekomorskich, podstępów, zdrad i gwałtów. Mamy też, niczym w "Królu szczurów" Jamesa Clavella zmiany ludzkich charakterów, wywołane traumatycznymi przeżyciami. To wreszcie pokazanie ciemnych i jaśniejszych stron średniowiecznego kościoła, doskonale wpisujących się we współczesną dyskusję. Wszystko w otoczeniu wielkiej, nieskrępowanej przygody.

Na zakończenie znowu niewybredny dowcip bowiem wiadomo, iż wikingowie mieli… toporne poczucie humoru.

„Jaka jest różnica pomiędzy współczesnym Szwedem a wikingiem?

Gdy wikingowie wracali z wojny do domów, zaczynało się prawdziwe picie. Natomiast, gdy Szwed wraca teraz do domu po paru drinkach, zaczyna się prawdziwa wojna.”


101 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page