Pisarz, to ma klawe życie chciałoby się zanucić, ale wyjdzie z tego requiem, a nie pieśń weselna. Prawda jest taka, że poza nielicznymi wyjątkami, w Polsce pisarze są żebrakami! Oczywiście ktoś powie, iż tworzą światy, co tam światy – całe WSZECHŚWIATY! Inny/inna dorzuci, iż dzięki swojej twórczości, stają się nieśmiertelni! Ba, mogą uczynić ten łez padół lepszym!
To wszystko prawda, choć nielicznym jest dany „zaczarowany ołówek”. Reszta musi zadowolić się sprawianiem czytelnikom przyjemności. Brzmi jak… Tak tak, opis najstarszego zawodu świata. Sami sobie wybierzcie, czy to będzie próbujący rozbawić wodza błazen, czy oddająca swoje ciało istota ludzka. I żeby było jasne, nie potępiam w czambuł ani jednego, ani drugiego fachu, choć twierdzę, że to pójście na łatwiznę.
Więc dlaczego sam zostałem prostytutkiem? Żeby chociaż dla kasy. Ale jak tu mówić o pieniądzach, gdy pisarz otrzymuje wypłatę dwa razy do roku i jest to średnio… dwa złote ze sprzedanego egzemplarza książki? Tych, którzy są w stanie utrzymać się z pisania w naszym kraju, można policzyć na dwóch dłoniach starego drwala.
Jeśli nie dla mamony, to może dla prestiżu? Nigdy, powtórzę jeszcze raz i nawet krzyknę – nigdy tak nisko nie zginałem karku, jak będąc człowiekiem pióra i klawisza. To iście upadlająca profesja, okraszona przebłyskami rozkoszy. Gdy piszemy, a by właściwie przetrawić opowieść, trzeba pracować nad nią rok i dłużej, zwykle nie mamy pojęcia czy ktoś wyda efekt naszej pracy! Wysyłamy propozycję wydawniczą i czekamy pół roku na odpowiedź! Znajdziemy wydawcę, czekamy wiele miesięcy na premierę! Na pierwszą recenzję! Na pierwsze wynagrodzenie czekamy niemal rok od publikacji!
Cały czas gniemy się, wijemy, uśmiechamy, udajemy królów świata, bo tak należy, bo życie wynagradza zwycięzców a nie przegranych, bo książki sprzedają ludzie z białymi uśmiechami. Czy pozy zblazowanego milionera i wysublimowanego intelektualisty są prawdziwe? Znam ledwie kilkunastu pisarzy, ale zaryzykuję – GÓWNO PRAWDA!
Ubożejemy – z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Pół biedy, jeśli mamy żywiciela, który utrzymuje to pisarskie truchło przy życiu. Cała bieda, gdy czynimy z pisania swoje główne zajęcie. Zatracamy się we własnych myślach, odsuwamy od przyjaciół, znajomych, chowamy w domach nieogoleni i w starych wygodnych łachach (kobiety mają tu nad nami przewagę, choć One z kolei, zapewne tygodniami nie nakładają makijażu).
Człowieku, jeśli nie pasuje, rzuć to w cholerę i żyj! Patrz, świat oferuje tyle innych możliwości, skoro nie sprzedajesz góry książek, zajmij się inną robotą i nie jojcz mi tutaj, nie pochlipuj jak to nie doceniają twojego wyjątkowego talentu – powie ktoś i będzie miał rację. Wypada się zgodzić z twierdzeniem, iż to czytelnicy weryfikują twórczość portfelami.
Niestety, pisanie wchłania niczym bagno, wsysa jak ruchome piaski. Mówię za siebie, ale z każdym rokiem żyjemy nieco mniej w realu, na rzecz wirtualnej rzeczywistości. By się z tego wyrwać, trzeba by się pewnie poddać terapii w rodzaju tej, jakiej są poddawani byli członkowie sekt religijnych – ktoś nas musi znowu nauczyć żyć!
Z drugiej strony drodzy Czytelnicy, czy na pewno chcecie pozbawić się naszych snów? Naszych marzeń o innym życiu, naszych mniej lub bardziej udanych, ale zwykle soczystych i kolorowych opowieści? Naszych przemyśleń, strachu i kawałków szczęścia? Jeśli na to pytanie odpowiecie przecząco, uzmysłówcie sobie, że pisarze w Polsce UMIERAJĄ. Usychają, więdną, wiotczeją, gniją, próchnieją, butwieją i co tam jeszcze pomieści nasz bogaty ojczysty język. Cała branża ma się słabo, ale jej najbardziej istotny i najmniej żywotny i odporny element… obumiera. Przyjdzie moment i to szybciej, niż później, że w księgarniach będziecie mieli wybór pomiędzy dziełami klasyków, poradnikami celebrytów a międzynarodową koncernową papką. Parafrazując - śpieszcie się więc hołubić lubianych twórców, bo tak szybko odchodzą. Nie zawsze muszą być to akty materialne, czasem wystarczy dobre słowo.
My bronimy się przed upadkiem: drapiemy rzeczywistość pazurami i zębami, plujemy, pohukujemy, stroszymy piórka, ale to już często nie wystarcza. Dla czytelników jesteśmy chyba jakimś bezosobowym bytem, demiurgami słów, którzy tworzą żywiąc się neutrinami, albo krezusami piszącymi dla frajdy i podbicia sobie kolejnej życiowej sprawności. Nie myślicie, bo i zwykle nie ma takiej potrzeby, że wielu robi to, co robi kosztem siebie, najbliższych, pędząc w szalony biegu na skraj tego urwiska. A potem… Cóż, a może to nic innego jak darwinowska selekcja naturalna? Przecież czytanie staje się coraz bardziej passe...
Zmęczony przepychankami z wydawcami, postanowiłem sam wydać swoją książkę. A że jak już ustaliliśmy, biorąc się za pisanie nie wzbogaciłem się nadmiernie, nie stać mnie na samodzielne sfinansowanie redakcji, korekty, okładki, składu, druku, promocji i dystrybucji - skorzystałem z okazji, jaką daje platforma crowdfundingowa patroniete.pl i ogłosiłem zbiórkę na moją nową książkę. Oczywiście nie chodzi o duże kwoty, ale żeby każdy, komu moje powieści sprawiły frajdę dał po piątaku i będzie git. Zamieściłem info. na fanpejdżu moich powieści, zarzuciłem wędkę i czekam. Po tygodniu jest zero i jeśli tendencja wzrostowa się utrzyma, jest okazja na dwa, a może trzy zera pod koniec miesiąca!
Dla jasności, nie mam pretensji do moich czytelników. Zapewne uważają i słusznie, że poczynili wkład kupując książkę. Pewnie sądzą również, że jako autor kilku pozycji wydanych przez jednego z dużych wydawców, opływam w diamenty i szmaragdy. Gdybym chciał udawać jak większość pisarzy, potwierdziłbym to mniemanie dodając, iż posiadam również ametysty, opale i kamienie mocy. Ale…
Nie jestem też pewien, czy mam prawo zwracać się do Was o jakiekolwiek wsparcie, więcej, chyba takiego prawa nie posiadam. Może w myśl prawa dżungli, trzeba spakować zabawki? Niepokojące jest jednak, że, w podobnej sytuacji jest tak wielu polskich pisarzy, a gdy ogień zgaśnie, pozostaną elektryczne, imitujące płomienie kominki. Oni sami Wam tego nie powiedzą, błysną hollywoodzkim uśmiecham, chowając się za jedną ze swoich zblazowanych min na pokaz.
Zachęcam więc, spójrzcie bez różowych okularów na naszą robotę, napiszcie dobre słowo... czasem... Niech moc będzie z Wami!
Comments